27 kwietnia o 11:00 zameldowaliśmy się w Trzebieży. Centralny Ośrodek Żeglarski przywitał nas jak zwykle gościnnie otwartą bramą, pochmurną oraz wietrzną pogodą nadciągającą z południa i całymi 3°C powyżej zera. S/Y Kapitan Głowacki stał na swoim miejscu w basenie jachtowym, skierowany rufą w stronę nabrzeża. Kapitan (Jurek Pękalski) przyjechał chwilę przed nami, a organizator rejsu (Jacek Pytkowski) był już obecny na pokładzie od dłuższego czasu. Na pokładzie uwijała się bosman Iza ...
Po zaokrętowaniu, zajęciu koi i wstępnym ogarnięciu się po podróży, dokonaliśmy podziału na wachty. Po tych ceregielach, nie było już innej możliwości jak tylko zabrać się za jakąś konkretną robotę.
Krótka wycieczka po kadłubie, pokładzie i masztach S/Y Kapitan Głowacki
Kapitan Głowacki - to barkentyna - więc jak wskazuje nazwa ma dwa maszty, z czego jeden w ożaglowaniu rejowy. "Na ochotnika" razem z wachtą zgłosiłem się do zakładania Bramsla na rei (trzecia reja od dołu). Kilka zdjęć z tej operacji poniżej :-) (autor: Witold Borkowski)
Karwia to niewielka miejscowość wypoczynkowa nad Bałtykiem. Znajduje się nieco na wschód od Przylądka Rozewie i ma duże tradycje letniskowe. Dawne kaszubskie klechdy i "starzy ludzie" mówią, że kiedyś Karwia była dużym miastem, którego zabudowania i infrastrukturę pochłonęło morze. Według tych pierwszych podań, dawna Karwia znajdowała się około 2 km w głąb dzisiejszego morza i była najdalej wysuniętym na północ suchym lądem tej części wybrzeża Bałtyku. W miejscu dzisiejszej wsi znajdowało się natomiast przedpole tej dawnej osady. Czy tak było naprawdę?
Trudno to dziś osądzić, bo chociaż na dzisiejszym brzegu widać erozyjne działanie fal morskich, praktycznie na całym odcinku od Dębek do samego Helu, a na granicy wsi od strony lądu roztaczają się torfowe bagniska, śladów dawnego układu urbanistycznego nie widać.
Wiadomo jednak, że najdawniejsze wzmianki o Karwi pochodzą z 1274 roku, a z 1571 roku pochodzi zapis odnoszący się do osadników holenderskich, którzy byli lokowani na tym terenie. W miejscowym kościele, znajduje się tablica ogłoszeniowa na której umieszczono garść informacji na temat historii Karwi oraz dawnego życia jej mieszkańców. Oprócz krótkich not, na tablicy można obejrzeć kilka ciekawych rysunków i fotografii.
Poza kościołem, w samej Karwi, niema zbyt wielu atrakcji do zwiedzania (poza standardowymi nadmorskim rozrywka tj: automaty, gofry i inne duperele :-). Natomiast jest co robić w bezpośrednim pobliżu miejscowości...
Jednym z najbardziej urokliwych i magicznych miejsc we Wrocławiu, jest położony niemal w samym centrum miasta Ogród Botaniczny. Ta niewątpliwa atrakcja Wrocławia znajduje się jedynie 20 minut drogi piechotą od wrocławskiego Rynku, pomiędzy ul. Sienkiewicza, ul. Wyszyńskiego, terenami tzw. Ostrowa Tumskiego. Do ogrodu można wygodnie dotrzeć dojeżdżając wrocławską komunikacją zbiorową z przystanków: pl. Bema i skrzyżowania ul.Sienkiewicza i ul. Wyszyńskiego.
Trasy dojścia do wejść do Ogrodu Botanicznego we Wrocławiu: od pl. Bema, od Rynku i od skrzyżowania ul. Sienkiewicza i ul. Wyszyńskiego. Więcej na mapach Google...
Wrocławski ogród botaniczny powstał w 1811. Na powierzchni 7,48 ha znajdują się zarówno egzotyczne kaktusy jak i okazy pochodzące z alpejskich łąk oraz z syberyjskiej tundry. Zwiedzający mają również okazje podziwiać interaktywną wystawę "Panorama Narty", odwiedzić alpinarium i ścieżkę Japońską, obserwować rośliny wodne w stawach i starorzeczu Odry oraz obejrzeć ciekawą kolekcję ziół i krzewów.
Do ogrodu botanicznego można wejść w sezonie, trwającym zazwyczaj od 1 kwietnia do 30 listopada, codziennie między 8:00-18:00 (szklarnie 10.00-18.00). Zwejście główne do ogrodu znajduje się przy ul. Sienkiewicza, natomiast od strony ul. Kanoniej na przedłużeniu ul. Kapitulnej znajduje się drugie wejście umożliwiające wstęp bezpośrednio z terenów Wrocławskiego Ostrowa Tumskiego. Wstęp do Ogrodu Botanicznego we Wrocławiu kosztuje 10 zł dla osoby dorosłej i 5 zł dla osób podlegających uldze.
Pozostałe ceny biletów:
normalny - 10 zł
ulgowy (uczniowie i studenci, emeryci, osoby niepełnosprawne, opiekunowie osób niepełnosprawnych, pracownicy Uniwersytetu Wrocławskiego) - 5 zł
sezonowy (bilet jest imienny, ważny od 29 kwietnia do 30 września - ilość ograniczona) - 100 zł
specjalny (sesje zdjęciowe nowożeńców) - 200 zł
Dla osób które planują podczas swojej wizyty w ogrodzie botanicznym obejrzeć wystawę "Panorama Natury" istotna informacja jest taką, że jej zwiedzanie odbywa się cyklicznie, grupach po 25 osób, co pół godziny, od 10-16. Ważne jest, aby mając na uwadze odwiedzenie wystawy wybrać wejście do ogrodu od strony ul. Sienkiewicza, ponieważ konieczne jest odebranie w kasie specjalnego darmowego żetonu uprawniającego do wstępu na teren pawilonu wystawowego "Panorama Natury", dzięki któremu organizatorzy mogą uniknąć tłoku na wystawie :-)
Po wejściu do ogrodu, dobrze jest zapoznać się z planem i przyjąć ścieżkę zwiedzania, ponieważ teren ogrodu, choć na mapie Wrocławia nie zajmuje zbyt dużo miejsca, dzięki licznym alejkom, mostkom i przejściom, stanowi duże wyzwanie nawet dla wprawnego piechura. Poza tym, chaotyczne zwiedzanie może uniemożliwić zobaczenie wszystkich atrakcji. Ja również nie będę zdradzał szczegółów licznych niespodzianek jakie znajdują się w Ogrodzie Botanicznym, a jedynie zachęcam do zobaczenia poniższego filmiku i obejrzenia zdjęć.
Ze swojej strony dodam jedynie, że absolutnie koniecznie trzeba zajrzeć do szklarni gdzie zgromadzono ciekawe okazy sukulentów oraz bluszczu oraz do alpinarium. Niezwykle ciekawa jest też kolekcja ziół wraz z ciekawym opisem co do czego się stosuje i jak dział :-). Niesamowita jest też, przytoczona wyżej wystawa "Panorama natury" oraz oczka wodne i starorzecze w których można spotkać (mając wprawne oko), zielone jak ogórek żaby i ropuchy oraz kolorowe karasie.
Generalnie, wizytę we Wrocławskim Ogrodzie Botanicznym ogromnie polecam. Żeby się nie spieszyć i spokojnie wszystko zobaczyć, trzeba sobie na taką wizytę zarezerwować 5-6 godzin, a jak ktoś lubi robić zdjęcia przyrodnicze to można tam spędzić jeszcze więcej czasu. Trzeba tu dodać, że na terenie ogrodu znajdują się punkty gastronomiczne dla głodnych i spragnionych oraz kiermasz kwiatów i sadzonek. Co do jadłodajni to ja polecam restaurację zlokalizowaną w budynku wystawy "Panorama Natury" - jest po przeciwnej stronie budynku niż wejście na wystawę (na powyższej mapie zaznaczona na fioletowo, filmik z wnętrza poniżej :).
.... A jeżeli komuś po tych wszystkich atrakcjach ogrodowych wciąż będzie mało kontaktu z przyrodą, nieopodal ogrodu znajduje się Muzeum Przyrodnicze we Wrocławiu, które przy dobrej organizacji i dodatkowych 3-4 godzinach czasu można oblecieć razem z Ogrodem Botanicznym w jeden dzień. Ale o tym to już zupełnie inna historia... ;-)
Jeżeli ktoś po meczu (na przykład tym Polska-Czechy) Euro 2012 zechce uspokoić skołatane nerwy, to idealnym miejscem do tego jest położony nieopodal wrocławskiego stadionu miejskiego zamek w Wojnowicach.
W ostatnia niedzielę, 10 czerwca AD 2012 całą rodziną udaliśmy się na wycieczkę do Wojnowic pod Wrocławiem, gdzie według podań różnych kronikarzy miał znajdować się warowny zamek rycerski z czasów średniowiecznych z fosą i zespołem parkowym.
Do Wojnowic dojeżdża się bez problemu samochodem lub rowerem (trasy rowerowej nie praktykowałem, więc nie będę o niej pisał - mam nadzieję, że w przyszłości uda mi się opisać takową :-). Autem jedziemy tak jak pokazuje Google: najpierw w kierunku na Środę Śląską drogą 94, po wyjechaniu z Wrocławia skręcamy w prawo w kierunku Mrozowa, a następnie zgodnie z kierunkowskazami na Wojnowice. Za Mrozowem, jadąc około 6 minut przez las miniemy tablicę "Wojnowice" i po prawej stronie zobaczymy kierunkowskaz "do zamku Wojnowice" i wjazd na parking.
Udało się popłynąć na Mazury. Pierwszy rejs w życiu na zamkniętym akwenie... po 18 latach rejsów morskich i zatokowych pierwszy raz popłynąłem jachtem kabinowym na rejs po jeziorach mazurskich. Biały Szkwał, wichry i mgły, fale jak domy, gromy z jasnego nieba - wszystko to zbliżało się do mnie niczym niszczycielki powiew mazurskiej trąby powietrznej schodzącej po wierzchołkach drzew.... SZOK!!!
...i jeszcze armator, uprzedzający o konieczności posiadania minimalnych kwalifikacji, instrukcje działania systemu ostrzegania przed mazurskimi tornadami oraz wszechobecne informacje o zagrożeniu, jakim jest woda (z która na ma żartów), napawały mnie PRAWIE paraliżującym lękiem (całe szczęście PRAWIE robi wielką różnice :-).
Pierwsze chwile na wodzie - naprawdę zapierało dech...
KONIEC SARKAZMÓW ;-)
Mazury okazały się być całkiem przyjaznym miejscem do rekreacji i wypoczynku. Co prawda jest tam, być może większa ilość miłośników mocnych wrażeń i kwaśnych jabłek, niż to zazwyczaj bywa w innych miejscach Polski, ale przeciwstawiając się ich poczynaniom "siłom i godnościom osobistom" można wyjść ze spotkania z takimi osobnikami cało, a nawet mieć ciekawą "morską opowieść" na gawędziarskie wieczory. Ale po kolei...
Wnętrze S/Y Frida
Na Mazury (konkretnie do Centrum AZS-Wilkasy dojechaliśmy cało i zdrowo za pomocą samochodu fiat Punt :-) - i to był dobry pomysł, bo auto zagwarantowało nam nie tylko w miarę komfortową podróż, ale też umożliwiło wykonanie kompletnej aprowizacji w Kauflandzie w pobliskim Giżycku, bez nadwyrężania naszych sił. Co do zakupów to przewidzieliśmy standardowo 6 posiłki: śniadanie, II śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację. Nasze menu opierało się na rożnych wersjach płatków śniadaniowych z mlekiem na śniadania + kanapki, kawie i "słodkich chwilach" lub owocach na II śniadanie, "słoikach" i potrawach w puszkach na obiady (choć raz udało nam się zrobić świeżą rybę), słodyczach i herbacie na podwieczorek oraz kanapkach i sałatkach rożnej maści na kolację.
Mikołajki
Tu miało miejsce moje niewielkie zaskoczenie, bowiem na rejsie mazurskim panują podobne prawidła w kwestiach żywieniowych jak na obozach i rejsach morskich tzn. ilość i wielkość konsumowanych posiłków jest odwrotnie proporcjonalna do czasu jaki pozostał do końca imprezy.
Po wykonaniu aprowizacji i zasztauowaniu się na pokład S/Y Frida (Tango 780 Sport) sobotę zakończyliśmy tradycyjnym szkoleniem z obsługi żagli i urządzeń pokładowych, zasad BHP i wieczorkiem tzw. zapoznawczym :-)
Udało się popłynąć na rejs.... Razem z załogą z HOW Stanica 30 kwietnia 2011 wyjechaliśmy do Trzebieży żeby przejąć jacht Bies i sprawdzić czy jesteśmy wystarczająco twardzi i hardzi żeby "zaorać" kawałek Bałtyku.
Ale po kolei:
Zanim wyjechaliśmy z Wrocławia załatwiliśmy kilka spraw (które w mojej opinii pozwoliły przeprowadzić całą operacje sprawnie i bez ofiar :-)
Bosak
Dogadaliśmy szczegóły warunków czarteru jachtu i podpisaliśmy umowę z wynajmującym (Klub Żeglarski NYSA). Wzór umowy jaką podpisaliśmy można zobaczyć tu. Umowa była konsultowana z prawnikami, a osoby podpisujące z nami umowę były niezwykle komunikatywne i elastyczne co pozwoliło na rozwianie wszelkich wątpliwości po obu stronach oraz stworzenie dobrej atmosfery na wstępie:-)
Zorganizowaliśmy trzy spotkania, przed rejsowe na których:
Podzieliłem załogę na wachty i na funkcje (oficerowie, ochmistrza, bosman, załoga - szczegółowy zakres obowiązków dostepny tutaj).
Przygotowaliśmy spis rzeczy do zabrania (dostępny tutaj).
Ustaliliśmy rozkład zmian wacht i kambuzów (co przy dwóch oficerach, trzech wachtach jest ciekawym rozwiązaniem, które można zobaczyć tutaj).
Załatwiliśmy dodatkowe ubezpieczenie NNW i KL dla załogi (szczegółowa ofertę ubezpieczyciela można zobaczyć tutaj), przygotowaliśmy jadłospis i słoiki z zapasami jedzenia (smażone mięso mielone, pieczeń, gulasz, smażone kawałki kurczaka, pulpety, smalec roboty domowej) oraz zrobiliśmy drobne zakupy.
"Załatwiliśmy" transport samochodowy (w postaci ojca jednego z załogantów), który pomógł nam zawieść niektóre rzeczy z Wrocławia (apteczka, cześć maneli prywatnych, zakupione wcześniej jedzenie) i pomógł przewieść zaprowiantowanie ze sklepu na jacht.
Rozpisaliśmy szczegółowy (w miarę możliwości) preliminarz imprezy dzięki czemu udało nam się zaoszczędzić i obniżyć końcową cenę rejsu :-)
S/Y Bies
Co do szczegółów całego rejsu to zachęcam do prześledzenia naszej trasy i opisów punktów (opis wyświetla się po kliknięciu na punkt) na poniższej mapie.
ZACHĘCAM DO OGLĄDANIA FILMÓW KTÓRE KRYJĄ SIĘ POD NIEKTÓRYMI ZNACZNIKAMI ;-)
Z ciekawostek które trzeba koniecznie opisać otwartym tekstem, to wspomnę tylko drogę Wrocław - Szczecin, podczas której przezornie zajęliśmy miejsce przy (w) toalecie co pozwoliło nam ściągniecie tobołków, bo ścisk był taki, że sardynki w puszcze to maga imprezę robić :-) PKP.
Co do naszych wyników podsumowujących standardowo każdą wyprawę na morze, poniżej przedstawiam wyciąg z Karty Rejsu.
Prognoza pogody dla Bałtyku (dla rybaków) jest nadawana przez Program I Polskiego Radia na falach długich 225 KMz po wiadomościach o godzinie 20:00 i 01:05. Poza tym, aktualnej prognozy zawsze należy słuchać na UKF 16 (podają komunikat na których kanałach będzie nadawana prognoza pogody).
Idzie wiosna, na każdym kroku widać objawy zbliżającego się kataklizmy ;-)
Podróżując rowerem wzdłuż Wrocławskich rzek napotkałem rosnące jak na drożdżach, a czasem tylko nieśmiało wychylające swe wierzchołki z pojesiennego listowia i pożółkłych traw; młode kwiatki, wschodzące dopiero co drzewka, nowo narodzone jeleniowate i zającowate (rożnych rodzajów i typów) oraz świeżutkie i pachnące inwestycje drogowe. Kilka z nich udało mi się uchwycić w obiektywie:
Sarny Wrocławskie [?]
Wrocławski najwyższy most
Wrocławski jeleń na rykowisku
Konik Wrocławski
Wrocławska Obwodnica Wschodnia
Wrocławski most wschodni
Wrocławski stadion piłkarski
Trasa jaką, nie chwaląc sie, w 3 dni zrobiłem na rowerze :-)
Sezon zimowy 2010/2011 obfitował w wydarzenia sportowe :-) My z żoną, również oddaliśmy się pasji białego szaleństwa. Jeździliśmy na zjazdówkach, biegaliśmy na biegówkach i ślizgaliśmy się na łyżwach. Odwiedziliśmy Harrachov, Rokytnice nad Jizeru i Spindlerovy Mlyn. Na biegówkach biegaliśmy na trasach Jakuszyc do Orla i z powrotem (podobno najłatwiejsza trasa, a ja mało nie umarłem po drodze :-). Biegówki uważam za swój największy wyczyn w tym sezonie!!!
Z łyżwami odwiedziliśmy "największe" lodowisko na Pergoli we Wrocławiu (po wejściu na taflę nie wydawało się nam wcale takie naj...), ale po wizycie na lodowisku na Spiskiej bardzo je doceniliśmy. Na razie marni z nas łyżwiarze, ale mamy nadzieję że w przyszłym sezonie będzie lepiej :-)
Poniżej plany miejsc gdzie jeździliśmy na nartach i które polecamy miłośnikom sporów zimowych !
Węgry - ojczyzna gulaszu, lecza, wina i osobliwego języka :-). Eger to jeden z winnych regionów Węgier położony dość blisko Wrocławia (jedyne 600 km). Akurat na kilkudniowy wypad. Na miejscu można ciekawie spędzić czas, coś niecoś wypić i trochę podjeść. Miasto jest bardzo ładne, a ludzie mili (choć oczywiście bariera językowa stanowi pewna niedogodność :-). Miejsce jest dosyć popularne wśród naszych rodaków wiec w razie problemów w komunikacji z miejscową ludnością trzeba wytężyć słuch a polska mowa na pewno dobiegnie gdzieś zza zakrętu.
Miejscowa katedra
W Egerze największą atrakcją są piwniczki w których można degustować miejscowe wina oraz podziwiać dość osobliwe wnętrza wydrążonych w tufowej skale pomieszczeń. Każda z piwniczek ma inny klimat (zarówno ten emocjonalny jak i fizyczny) i smaki oferowane przez gospodarza danego przybytku są również inne. Gorące źródła (również występujące w Egerze) są miłym uzupełnieniem dla winiarskich specjałów regionu.
Zachęcam Wszystkich do wycieczki i do dodawania informacji o Egerze w komentarzach :-)
Byliśmy w Bieszczadach.... Tak, byliśmy. Ale po kolei. Gdy wymyśliliśmy wyjazd w Bieszczady natychmiast posypały się dobre rady i ostrzeżenie: a to o kradzieżach w pociągu, a to że niema tam gdzie chodzić po górach, a to że niedźwiedzie, a że wilki, a że drwale,... wichry i mgły i fale jak domy.... o pardon, fale to nie w tej historii :-) W każdym bądź razie wyszykowaliśmy się sprzętowo, nabyliśmy przewodniki i poczytaliśmy co piszą ludzie w sieci. Do serca wzięliśmy sobie informacje o problemach z prądem w schroniskach i o dzikiej zwierzynie na szlakach. Zaplanowaliśmy wyjazd według schematu:
Najpierw pięć dni planowaliśmy chodzić po górach: od Ustrzyk Górnych, Szerokim Wierchem przez Tarnicę, Halicz i Rozsypaniec do Wołosatego, potem na na Połoninę Wetlińską i Caryńską, następnie na Otryt i przejście nad zalew Solina.
2 dni na wałkonienie się nad Soliną, z planem uprawiania żeglarstwa na jakimś pływadle pożyczonym od przygodnie zapoznanej kobiety :-)
Rzeczywistość jednak szybko ściągnęła nas na ziemię. Niestety pogoda pokrzyżowała nam szyki. W skrócie nasz wyjazd wyglądał tak:
Wiata na szlaku na Tarnicę
1 dzień: dojazd do Ustrzyk Górnych to już była przygoda. Najpierw do Krakowa pociągiem z Wrocławia potem do Ustrzyk Górnych autobusem Sanbus. Na miejscu byliśmy o 23. Ciemno, zimno i do domu daleko. Znaleźliśmy drogi i obskurny nocleg w Hotelu Górskim i szybko przespaliśmy noc...
Halicz
2 dzień: wstajemy rano... się chmurzy i za chwilę leje, nic to. Pakujemy plecaki i do baru - na miejscowe specjały - jemy pstrąga i frytki, oglądamy mapę, słuchamy ludzi. Dowiadujemy się, że tutejsza specjalność to placek po bieszczadzku. Jesteśmy najedzeni, więc obiecujemy sobie posmakować tego specjału w przyszłości :-). Około 13 jest autobus do Wołosatego, jedziemy i liczymy że przestanie padać. Przestało padać :-) i znajdujemy nocleg. Z Wołosatego idziemy w góry o 15. Wiemy, że czasu do zachodu słońca jest mało (jakieś 4,5 godziny), ale jesteśmy zdeterminowani. Wchodzimy na Tarnicę w kompletnej mgle, na szlaku spotykamy tylko schodzących z chrystusowymi minami. Liczymy, że się przetrze więc decydujemy się na trasę "po dachu Bieszczad" przez Halicz i Rozsypaniec na Przełęcz Bukowską i starą drogą do Wołosatego. Czas goni, po szlaku płyną rzeki, brodzimy we mgle i błocie, do zachodu słońca coraz bliżej. Pamiętamy historię o wilkach i niedźwiedziach (niestety niczego nie widać z powodu mgły). Do Przełęczy Bukowskiej docieramy kilka minut po zapadnięciu zmroku. Teraz jeszcze tylko 2 godzinki marszu i jesteśmy w domu!
Salamandra
3 dzień: szukamy połączenia do Mucznego. Jest o 14 do Widełek skąd można w 2-3 godziny dojść do Mucznego. Mamy chwilę czasu więc idziemy zobaczyć jak wyglądają koń huculski z bliska. Konie są bardzo towarzyskie i z ciężkim sercem opuszczamy Wołosate. Kierowca z autobusu kojarzy nasze twarze: Co nachodziliście się już? - zagaduje. Jedziemy do Widełek, stamtąd jeszcze 3 godziny szlakiem do Mucznego. Mamy nadzieję, że nie będzie padać. Po drodze spotykamy salamandrę plamistą i oglądamy stanowiska do wypalania węgla drzewnego. Około 19 docieramy do Mucznego i idziemy do Wilczej Jamy na umówiony nocleg. Po wypakowaniu idziemy do gospody w siedlisku Carpatia gdzie liczymy na miejscowe specjału. Na pierwszy ogień idzie pstrąg :-) Rozmawiamy z właścicielami, chcemy się dowiedzieć czegoś o torfowiskach leżących na polsko-ukraińskiej granicy. Właściciel nas objaśnia i na odchodnym daje nam mapę "Na pewno wam się przyda, powodzenia" żegna nas zapraszając następnego dnia.
Cmentarz w Dźwiniczu
4 dzień: nareszcie nie pada, ładna pogoda, ciepło i słonecznie. Pełni werwy idziemy na torfowiska. po drodze zahaczamy o punkt widokowy z panoramą na szczyty które odwiedziliśmy 2 dnia. Widok piękny - nie możemy odżałować mglistego rajdu po połoninie i postanawiamy ponownie wejść na Tarnicę. Pokrzepieni tym postanowieniem idziemy dalej przez Tarnawę Niżną i dalej wzdłuż Sanu w kierunku jego źródeł. Pogranicze z Ukraina jest niezwykle urokliwym miejscem. Torfowiska są świeżo zagospodarowywane pod turystykę, więc na razie są tam tylko 2 ścieżki, ale dla przyrodnika torfowisko to prawdziwa gratka. Po drodze widzimy wielokrotnie ptaki drapieżne różnego kalibru (ornitologami nie jesteśmy, a zapytać o gatunek tych ptaszysk nie było kogo :-). Na zakończenie dnia idziemy jeszcze na cmentarze pozostałe po wsi Dźwinicz Górny która znajdowała się tu do 1944r. Na drodze spotykamy ślimaka i małe salamandry. Wracamy późnym wieczorem, ale jeszcze na tyle młodym by w gospodzie w Mucznym zjeść smaczną kolacje: sarnina i kotlety.
Bukowe Berdo
5 dzień: zaczynamy w nocy. Koło 3 budzi nas ujadanie, wycie i skomlenie - echo niesie się po górach. Po 40-50 minutach odgłosy cichną. O 9 wychodzimy na szlak na Bukowe Berdo, na górze wyjaśnia się powód nocnych odgłosów. Na szlaku widać ślady wilczych łap, w kilku rozmiarach i w różnych kierunkach. W jednym miejscu było czuć wyraźny zapach dziczyzny - czyżby ślady nocnej uczty? Docieramy pod Krzemień, poranna mgła zaczyna się przecierać i naszym oczom okazują się upragnione pejzaże. Potem przez przełęcz Goprowców na Tarnicę i Szerokim Wierchem do Ustrzyk Górnych. Nocleg u księdza na plebani i kolacja w wypróbowanym Eskulapie (jemy oczywiście Placek po Bieszczadzku).
Czartoryja - dla uprzedzenia
głupich pytań - diabeł
siedzi na własnym
OGONIE!
6 dzień: poranek zapowiada piękny dzień. Jedziemy do Wetliny, mamy nadzieję zobaczyć Połoninę Wetlińską. W Wetlinie znajdujemy nocleg w ośrodku o dumnej nazwie "Cień PRLu". Warunki fajne, cena odpowiednia :-) Przepakowujemy plecaki i idziemy na szlak. Niestety po drodze zaczyna padać, potem wiać, a potem szlak robi się coraz bardziej błotnisty i szlag nas trafia. Mijamy ludzi zawracających ze szlaku, ale jesteśmy uparci, do Przełęczy Orłowicza dochodzimy mokrzy i z połamanymi parasolkami. W efekcie lodujemy w Karczmie Czartoryja.
Bieszczadzkie szlaki
7 dzień: atmosfera jak mleko, zimno i pada, ledwo widać druga stronę ulicy. Idziemy na autobus i jedziemy do Polańczyka. Chcemy zobaczyć tamę w Solinie. Polańczyk okazuje się być kurortem dla bogatych emerytów, szlak turystyczny na solińską tamę - spacerem wzdłuż asfaltowej drogi, a tama w Solinie ... (jak pisał poeta "jak tak można pobudować takie g...). Zalew Soliński faktycznie jest ładny, choć z planu żeglarskiego zagospodarowania czasu nic nie wyszło :-(. Wieczorem gościmy jeszcze w Karczmie Zakapiorów gdzie zapoznajemy się z urokami kuchni łemkowskiej.
Granica polsko-ukraińska
8 dzień: jedziemy do Krakowa. W Krakowie, jak to w Krakowie... z noclegiem problem, ale znajdujemy fajną mete na Bydgoskiej 13 - niby akademik a warunki jak w hotelu :-)
9 dzień: jak to w Krakowie - Pomnik Grunwaldzki, Brama Floriańska, Wawel, Sukiennice, Rynek i bar mleczny. Zapomniał bym... kawa w McDonalds.
... I do domu. ......
Bieszczady są fajne - pewnie kiedyś tam wrócimy :-)
Dziś w związku z tym, że pogoda była ładna udaliśmy się na wycieczkę kajakiem po Odrze. Wszytko było pięknie, tyle że kajak był mały i niewygodny :-/, a woda wysoka i wartka, więc się tęgo spociłem i skrzydełka mi opadają. Teraz nie mam siły pisać... ale bawiliśmy się przepysznie :-)
Korzystając z pierwszego, od dłuższego czasu słonecznego i wolnego dnia, całą rodziną udaliśmy się do ogrodu zoologicznego w Opolu, gdzie według zeznań naocznych świadków można na własne oczy zobaczyć żywego goryla. Jako że pociągi na trasie Wrocław - Opole kursują często, za 33 złote (średnia cena biletu tam i nazad) skorzystaliśmy z oferty naszego narodowego przewoźnika. Z dworca w Opolu do zoo idzie się 15 minut dość malowniczą trasą wzdłuż kanałów Odry. Wstęp do zoo kosztował nas po 8 zł od głowy na cały dzień. W ogrodzie można zobaczyć interesującą hodowlę małp, nosorożca białego (który zrobił na mnie ogromne wrażenie), mrówkojady, żyrafy, pokaźne stado pelikanów różnych rodzajów, hodowlę dużych kotów (ryś, gepardy, pumy, kuguar) rozkosznego hipopotama karłowatego, żurawie oraz wiele innych okazów. Ogromne wrażenie zrobiły na nas goryle oraz uchatki kalifornijskie.
Zoo zorganizowane jest w nowoczesny sposób, wybiegi dla zwierząt są wkomponowane w otoczenie, dzięki czemu możliwy jest kontakt "oko w oko" z przyrodą. Ogród nie jest duży, ale dzięki temu można spokojnie zwiedzić go w ciągu jednego dnia i nie czyje się przesytu. Wszystkim polecam odwiedziny w ogrodzie, w szczególności ciekawy jest moment kiedy goryle idą na noc spać do pawilonu (tuż przed zamknięciem zoo). Wtedy można je obserwować przez szybę i być na "wyciągnięcie ręki" (ich lub naszej :-).
W trakcie Wielkanocnego pobytu u rodziny w Wałbrzychu udało nam się z żoną sprowokować wyprawę do tzw. Starego Książa. Wycieczka bardzo się udała, szczególnie że poszliśmy trasą biegnącą przez lewy brzeg przełomu Pełcznicy szczególnie malowniczego obszaru Książańskiego Parku Krajobrazowego. Wycieczka zabrała około 3,5 godziny. Poniżej kilka zdjęć z terenu: