27 kwietnia o 11:00 zameldowaliśmy się w Trzebieży. Centralny Ośrodek Żeglarski przywitał nas jak zwykle gościnnie otwartą bramą, pochmurną oraz wietrzną pogodą nadciągającą z południa i całymi 3°C powyżej zera. S/Y Kapitan Głowacki stał na swoim miejscu w basenie jachtowym, skierowany rufą w stronę nabrzeża. Kapitan (Jurek Pękalski) przyjechał chwilę przed nami, a organizator rejsu (Jacek Pytkowski) był już obecny na pokładzie od dłuższego czasu. Na pokładzie uwijała się bosman Iza ...
Po zaokrętowaniu, zajęciu koi i wstępnym ogarnięciu się po podróży, dokonaliśmy podziału na wachty. Po tych ceregielach, nie było już innej możliwości jak tylko zabrać się za jakąś konkretną robotę.
Krótka wycieczka po kadłubie, pokładzie i masztach S/Y Kapitan Głowacki
Kapitan Głowacki - to barkentyna - więc jak wskazuje nazwa ma dwa maszty, z czego jeden w ożaglowaniu rejowy. "Na ochotnika" razem z wachtą zgłosiłem się do zakładania Bramsla na rei (trzecia reja od dołu). Kilka zdjęć z tej operacji poniżej :-) (autor: Witold Borkowski)
(autor: Bogumiła Skowrońska)
Robota była ciekawa - zawłaszcza, że nigdy wcześniej nikt z nas nic tego nie robił, więc bosman Iza miał dużo radości z naszej pracy :-). Humory nam dopisywały, wysoki poziom ciętych ripost na 22 m nad wodą, był wyczuwalny nawet na pokładzie. Cała operacja zajęła nam 2,5 godziny. W tym czasie temperatura spadła do 1°C przez co rączki nam nieco zgrabiały, ale nikt nie narzekał. Po zejściu z masztu okazało się, że zapomnieliśmy założyć szoty do żagla, ale... ale ... cóż to dla nas - postanowiliśmy odpuścić sobie tę prostą sprawę i zamontować szoty z samego rana, tuż przed wyjściem. Reszta dnia upłynęła nam na czekaniu na ekipę, która pojechała na zakupy i na konsumpcji dorywczego jedzenia w pobliskim barze :-)
Poranek 28 kwietnia był dość słoneczny, zimny i wietrzny (niestety w mordę...). Jeszcze tylko poranna wycieczka w góry, na reje ... planowane 10 minut przerodziło łatwej i przyjemnej roboty, przerodziło się w 3 godziny (uzupełnianie zawleczek, zakładanie szotów, i inne drobne prace na wysokościach :-).
Po południu pyrkając na silniku, wyszliśmy ze Świnoujścia na Bałtyk. Postawiliśmy żagle i skierowaliśmy bukszpryt w stronę Karlskrony. Pierwszy obiad na morzu, pierwsze rozmowy z Neptunem, pierwsze nocne wachty... Na wysokości Bornholmu, Kapitan postanowił ułowić dorsza na kolację, ale niestety "żadnej naiwnej" ryby nie było w okolicy.
30 kwietnia od wschodu słońca staliśmy już przy kei w Karlskronie. Nocne wejście było nieco stresujące, ale pozytywne i zakończone sukcesem (tzn. bezpieczne, sprawne i ładne). Z rana przeszliśmy się po mieście, wciągnęliśmy małe lody, kawkę i ciasteczko, tradycyjnie zwiedziliśmy muzeum morskie w Karlskronie i o 14 byliśmy gotowi do wyjścia.
Wyjście się trochę przeciągnęło, gdyż udało się zaobserwować obecność śledzia bałtyckiego przy burcie i kei, więc wędkarska część załogi rzuciła się do zarzucania wędek.... i po 2 godzinach mieliśmy 3 wiadra świeżego śledzia. Wieczorna kolacja w morzu to była istna uczta - palce lizać. Świeży śledź w panierce - w takiej ilości, że starczyło na poranne śniadanie.
Po wyjściu z Karlskrony skierowaliśmy się w stronę Kopenhagi, płynąć wzdłuż wybrzeża Szwecji. W nocy padł rekord zimna -2°C, a wiatr kompletnie zamarł. Zimno i nie wieje... całe szczęście nie pada :-)
Elektrownia wiatrowa na morzu
Na silniku dowlekliśmy się przez Falsterbokanal do Kopenhagi. W Kopenhadze stanęliśmy przy reprezentacyjnym nabrzeżu, zaraz obok Amaliehaven. Zacumowaliśmy w późnych godzina popołudniowych w doborowym towarzystwie czterech, niewiele mniejszych, ale za to całkowicie drewnianych duńskich żaglowców, które przypłynęły prawie równo z nami. Po zażyciu szybkiej kąpieli (niektórzy w klubie fitness, niektórzy w Marinie Królewskiej, niektórzy na pokładzie) udaliśmy się na zwiedzanie miasta. Wizyta w kultowej Christianji oraz konsumpcja na nabrzeżach Nyhavn to były "gwoździe programu" tego wieczora.3 maja postanowiłem uczcić wycieczką (niestety samotną) do ogrodu botanicznego. Wszystko pięknie rozkwitło, było ciepło, wygrzałem się w tropikach ogrodowych palmiarni i .... a zresztą sami zobaczcie :-)
3 maja po południu oddaliśmy cumy od gościnnych nabrzeży Kopenhagi i obraliśmy kurs na Rugię. Wiatr, niestety kompletnie nas opuścił... ale dzięki temu udało mi się osmażyć naleśniki na kolację :-). Pyrkając na silniku, około 10 przed południem, zobaczyliśmy klifowy brzeg i zarys Arkony. Około 12 przyjęliśmy kurs pilotowy na Stralsund. Około 14 miało miejsce wiekopomne wydarzenie, temperatura powietrza wzrosła powyżej 10°C. Taki upał towarzyszył nam już do końca rejsu :-).
W Stralsundzie zameldowaliśmy się w okolicach godziny 16:00. Krótkie zwiedzanie miasta i zakupy w Netto... Spotkała nas tu niemiła niespodzianka, bo okazało się, że w całym mieście nie można płacić ani kartami Visa ani MasterCard.... dziwny kraj.
Około 20 zameldowaliśmy się na pokładzie, aby o 20:30 zdążyć na otwarcie mostu drogowego pod którym prowadzi szlak wodny do Świnoujścia. Odejście odbyło się zgodnie z planem, wszystko zapowiadało się uroczo, zwłaszcza że wędkująca część załogi ułowiła dwa wiadra "naiwnych" śledzi i kilka dorszy. Niestety okazało się, że w okrętowych zapasach jedyny olej jaki został to olej silnikowy... ryba na margarynie okazała się zjadliwa, ale smak miała nienajlepszy. Kolacyjny zawód, z nawiązką zrekompensowało nam nocne wyjście na Bałtyk ze Stralsundu. Dużo światełek nawigacyjnych, wąskie bramki znaków nawigacyjnych (czasami nieoświetlonych) i mało miejsca na zwroty - jednym słowem to co tygrysy lubią najbardziej :-). Schodziliśmy z wachty o 4:00 rano - razem z Kapitanem, oglądając wody Zatoki Szczecińskiej w szarówce rozpoczynającego się dnia.
Ciepły i bezchmurny poranek w drodze do Trzebieży upłynął nam na klarowaniu i pakowaniu się. Kilka pamiątkowych fotek na rejach podczas przejścia Kanału Piastowskiego i ostatnie oddechy morskiego powietrza. Około 16 zameldowaliśmy się w Trzebieży - ostatnie uściski i do auta, droga do domu.
Rejs na Kapitanie Głowackim zapamiętam przede wszystkim jako pierwszy kontakt z ożaglowaniem rejowym. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się "załapać" na jakiego rejowca, mam nadzieję z nieco wyższymi masztami i przy bardziej wietrznej pogodzie :-)
Bomba :-)
OdpowiedzUsuńAż mi się łezka w oku zakręciła :) Pozdrowienia dla całej załogi! Iza.
OdpowiedzUsuńŁadnie to wygląda.
OdpowiedzUsuń