czwartek, 23 grudnia 2010

Serdeczne życzenia świąteczne...

Nasza choinka :-)
Wszystkim obecnym oraz przyszłym czytelnikom, przyjaciołom i rodzinie składam najserdeczniejsze życzenia z okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku.
Życzę zdrowych, pogodnych świąt, w rodzinnej atmosferze oraz obfitującego w nowe wyzwania i sukcesy przyszłego 2011 roku.


A małymi literami dla tych wszystkich którzy będą chcieli czytać: życzę wspaniałych podróży, nowych prawdziwych przyjaciół, pomyślnych wiatrów (również w sensie medycznym:), realizacji kilku marzeń oraz wewnętrznego luzu i determinacji w dążeniu do zamierzonego...
WESOŁYCH   ŚWIĄT!  

środa, 17 listopada 2010

Eger - wino, śpiew i gorące źródła!

Leczo po węgiersku
Węgry - ojczyzna gulaszu, lecza, wina i osobliwego języka :-). Eger to jeden z winnych regionów Węgier położony dość blisko Wrocławia (jedyne 600 km). Akurat na kilkudniowy wypad. Na miejscu można ciekawie spędzić czas, coś niecoś wypić i trochę podjeść. Miasto jest bardzo ładne, a ludzie mili (choć oczywiście bariera językowa stanowi pewna niedogodność :-). Miejsce jest dosyć popularne wśród naszych rodaków wiec w razie problemów w komunikacji z miejscową ludnością trzeba wytężyć słuch a polska mowa na pewno dobiegnie gdzieś zza zakrętu. 

Miejscowa katedra
W Egerze największą atrakcją są piwniczki w których można degustować miejscowe wina oraz podziwiać dość osobliwe wnętrza wydrążonych w tufowej skale pomieszczeń. Każda z piwniczek ma inny klimat (zarówno ten emocjonalny jak i fizyczny) i smaki oferowane przez gospodarza danego przybytku są również inne. Gorące źródła (również występujące w Egerze) są miłym uzupełnieniem dla winiarskich specjałów regionu.
Zachęcam Wszystkich do wycieczki i do dodawania informacji o Egerze w komentarzach :-)
Pokaż Podróże Grześka Bakulińskiego na większej mapie

piątek, 17 września 2010

Szlaki turystyczne - Bieszczady 2010

Ja na szlaku :-)
Byliśmy w Bieszczadach.... Tak, byliśmy. Ale po kolei. Gdy wymyśliliśmy wyjazd w Bieszczady natychmiast posypały się dobre rady i ostrzeżenie: a to o kradzieżach w pociągu, a to że niema tam gdzie chodzić po górach, a to że niedźwiedzie, a że wilki, a że drwale,... wichry i mgły i fale jak domy.... o pardon, fale to nie w tej historii :-) W każdym bądź razie wyszykowaliśmy się sprzętowo, nabyliśmy przewodniki i poczytaliśmy co piszą ludzie w sieci. Do serca wzięliśmy sobie informacje o problemach z prądem  w schroniskach i o dzikiej zwierzynie na szlakach. Zaplanowaliśmy wyjazd według schematu:
  • Najpierw pięć dni planowaliśmy chodzić po górach: od Ustrzyk Górnych, Szerokim Wierchem przez Tarnicę, Halicz i Rozsypaniec do Wołosatego, potem na na Połoninę Wetlińską i Caryńską, następnie na Otryt i przejście nad zalew Solina.
  • 2 dni na wałkonienie się nad Soliną, z planem uprawiania żeglarstwa na jakimś pływadle pożyczonym od przygodnie zapoznanej kobiety :-)
Pokaż Podróże Grześka Bakulińskiego na większej mapie Zobacz zdjęcia

Rzeczywistość jednak szybko ściągnęła nas na ziemię. Niestety pogoda pokrzyżowała nam szyki. W skrócie nasz wyjazd wyglądał tak:
Wiata na szlaku na Tarnicę
1 dzień: dojazd do Ustrzyk Górnych to już była przygoda. Najpierw do Krakowa pociągiem z Wrocławia potem do Ustrzyk Górnych autobusem Sanbus. Na miejscu byliśmy o 23. Ciemno, zimno i do domu daleko. Znaleźliśmy drogi i obskurny nocleg w Hotelu Górskim i szybko przespaliśmy noc...




Halicz
2 dzień: wstajemy rano... się chmurzy i za chwilę leje, nic to. Pakujemy plecaki i do baru - na miejscowe specjały - jemy pstrąga i frytki, oglądamy mapę, słuchamy ludzi. Dowiadujemy się, że tutejsza specjalność to placek po bieszczadzku. Jesteśmy najedzeni, więc obiecujemy sobie posmakować tego specjału w przyszłości :-). Około 13 jest autobus do Wołosatego, jedziemy i liczymy że przestanie padać. Przestało padać :-) i znajdujemy nocleg. Z Wołosatego idziemy w góry o 15. Wiemy, że czasu do zachodu słońca jest mało (jakieś 4,5 godziny), ale jesteśmy zdeterminowani. Wchodzimy na Tarnicę w kompletnej mgle, na szlaku spotykamy tylko schodzących z chrystusowymi minami. Liczymy, że się przetrze więc decydujemy się na trasę "po dachu Bieszczad" przez Halicz i Rozsypaniec na Przełęcz Bukowską i starą drogą do Wołosatego. Czas goni, po szlaku płyną rzeki, brodzimy we mgle i błocie, do zachodu słońca coraz bliżej. Pamiętamy historię o wilkach i niedźwiedziach (niestety niczego nie widać z powodu mgły). Do Przełęczy Bukowskiej docieramy kilka minut po zapadnięciu zmroku. Teraz jeszcze tylko 2 godzinki marszu i jesteśmy w domu!

Salamandra
3 dzień: szukamy połączenia do Mucznego. Jest o 14 do Widełek skąd można w 2-3 godziny dojść do Mucznego. Mamy chwilę czasu więc idziemy zobaczyć jak wyglądają koń huculski z bliska. Konie są bardzo towarzyskie i z ciężkim sercem opuszczamy Wołosate. Kierowca z autobusu kojarzy nasze twarze: Co nachodziliście się już? - zagaduje. Jedziemy do Widełek, stamtąd jeszcze 3 godziny szlakiem do Mucznego. Mamy nadzieję, że nie będzie padać. Po drodze spotykamy salamandrę plamistą i oglądamy stanowiska do wypalania węgla drzewnego. Około 19 docieramy do Mucznego i idziemy do Wilczej Jamy na umówiony nocleg. Po wypakowaniu idziemy do gospody w siedlisku Carpatia gdzie liczymy na miejscowe specjału. Na pierwszy ogień idzie pstrąg :-) Rozmawiamy z właścicielami, chcemy się dowiedzieć czegoś o torfowiskach leżących na polsko-ukraińskiej granicy. Właściciel nas objaśnia i na odchodnym daje nam mapę "Na pewno wam się przyda, powodzenia" żegna nas zapraszając następnego dnia. 

Cmentarz w Dźwiniczu
4 dzień: nareszcie nie pada, ładna pogoda, ciepło i słonecznie. Pełni werwy idziemy na torfowiska. po drodze zahaczamy o punkt widokowy z panoramą na szczyty które odwiedziliśmy 2 dnia. Widok piękny - nie możemy odżałować mglistego rajdu po połoninie i postanawiamy ponownie wejść na Tarnicę. Pokrzepieni tym postanowieniem idziemy dalej przez Tarnawę Niżną i dalej wzdłuż Sanu w kierunku jego źródeł. Pogranicze z Ukraina jest niezwykle urokliwym miejscem. Torfowiska są świeżo zagospodarowywane pod turystykę, więc na razie są tam tylko 2 ścieżki, ale dla przyrodnika torfowisko to prawdziwa gratka. Po drodze widzimy wielokrotnie ptaki drapieżne różnego kalibru (ornitologami nie jesteśmy, a zapytać o gatunek tych ptaszysk nie było kogo :-). Na zakończenie dnia idziemy jeszcze na cmentarze pozostałe po wsi Dźwinicz Górny która znajdowała się tu do 1944r. Na drodze spotykamy ślimaka i małe salamandry. Wracamy późnym wieczorem, ale jeszcze na tyle młodym by w gospodzie w Mucznym zjeść smaczną kolacje: sarnina i kotlety. 

Bukowe Berdo
5 dzień: zaczynamy w nocy. Koło 3 budzi nas ujadanie, wycie i skomlenie - echo niesie się po górach. Po 40-50 minutach odgłosy cichną. O 9 wychodzimy na szlak na Bukowe Berdo, na górze wyjaśnia się powód nocnych odgłosów. Na szlaku widać ślady wilczych łap, w kilku rozmiarach i w różnych kierunkach. W jednym miejscu było czuć wyraźny zapach dziczyzny - czyżby ślady nocnej uczty? Docieramy pod Krzemień, poranna mgła zaczyna się przecierać i naszym oczom okazują się upragnione pejzaże. Potem przez przełęcz Goprowców na Tarnicę i Szerokim Wierchem do Ustrzyk Górnych. Nocleg u księdza na plebani i kolacja w wypróbowanym Eskulapie (jemy oczywiście Placek po Bieszczadzku).



Czartoryja - dla uprzedzenia
głupich pytań - diabeł
siedzi na własnym
OGONIE!
6 dzień: poranek zapowiada piękny dzień. Jedziemy do Wetliny, mamy nadzieję zobaczyć Połoninę Wetlińską. W Wetlinie znajdujemy nocleg w ośrodku o dumnej nazwie "Cień PRLu". Warunki fajne, cena odpowiednia :-) Przepakowujemy plecaki i idziemy na szlak. Niestety po drodze zaczyna padać, potem wiać, a potem szlak robi się coraz bardziej błotnisty i szlag nas trafia. Mijamy ludzi zawracających ze szlaku, ale jesteśmy uparci, do Przełęczy Orłowicza dochodzimy mokrzy i z połamanymi  parasolkami. W efekcie lodujemy w Karczmie Czartoryja.








Bieszczadzkie szlaki
7 dzień: atmosfera jak mleko, zimno i pada, ledwo widać druga stronę ulicy. Idziemy na autobus i jedziemy do Polańczyka. Chcemy zobaczyć tamę w Solinie. Polańczyk okazuje się być kurortem dla bogatych emerytów, szlak turystyczny na solińską tamę - spacerem wzdłuż asfaltowej drogi, a tama w Solinie ... (jak pisał poeta "jak tak można pobudować takie g...). Zalew Soliński faktycznie jest ładny, choć z planu żeglarskiego zagospodarowania czasu nic nie wyszło :-(. Wieczorem gościmy jeszcze w Karczmie Zakapiorów gdzie zapoznajemy się z urokami kuchni łemkowskiej. 




Granica polsko-ukraińska
8 dzień: jedziemy do Krakowa. W Krakowie, jak to w Krakowie... z noclegiem problem, ale znajdujemy fajną mete na Bydgoskiej 13 - niby akademik a warunki jak w hotelu :-)
9 dzień: jak to w Krakowie - Pomnik Grunwaldzki, Brama Floriańska, Wawel, Sukiennice, Rynek i bar mleczny. Zapomniał bym... kawa w McDonalds. 
            ...    I do domu. ......


    Bieszczady są fajne - pewnie kiedyś tam wrócimy :-)

    niedziela, 1 sierpnia 2010

    Godzina W i kajaki

    Lecz zaklinam — niech żywi nie tracą nadziei
    I przed narodem niosą oświaty kaganiec;
    A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei,
    Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec!…


    Dziś w związku z tym, że pogoda była ładna udaliśmy się na wycieczkę kajakiem po Odrze. Wszytko było pięknie, tyle że kajak był mały i niewygodny :-/,  a woda wysoka i wartka, więc się tęgo spociłem i skrzydełka mi opadają. Teraz nie mam siły pisać... ale bawiliśmy się przepysznie :-)

    Pokaż Kajaki 1-08-2010 na większej mapie



    Szczególne podziękowania dla Dagmary i Witka :-)

    piątek, 25 czerwca 2010

    Spotkajmy się nad Odrą


    Dziś brałem udział w konferencji "Spotkajmy się nad Odrą". W czasie jej trwania członkowie administracji wodnej oraz działacze organizacji wodniackich i turystycznych dyskutowali o możliwościach rozwoju potencjału gospodarczego i turystycznego Nadodrza a także innych przedsięwzięć turystycznych funkcjonujących na Dolnym Śląsku. 

    piątek, 4 czerwca 2010

    Zoo w Opolu


    Korzystając z pierwszego, od dłuższego czasu słonecznego i wolnego dnia, całą rodziną udaliśmy się do ogrodu zoologicznego w Opolu, gdzie według zeznań naocznych świadków można na własne oczy zobaczyć żywego goryla. Jako że pociągi na trasie Wrocław - Opole kursują często, za 33 złote (średnia cena biletu tam i nazad) skorzystaliśmy z oferty naszego narodowego przewoźnika. Z dworca w Opolu do zoo idzie się 15 minut dość malowniczą trasą wzdłuż kanałów Odry. Wstęp do zoo kosztował nas po 8 zł od głowy na cały dzień. W ogrodzie można zobaczyć interesującą hodowlę małp, nosorożca białego (który zrobił na mnie ogromne wrażenie), mrówkojady, żyrafy, pokaźne stado pelikanów różnych rodzajów, hodowlę dużych kotów (ryś, gepardy, pumy, kuguar) rozkosznego hipopotama karłowatego, żurawie oraz wiele innych okazów. Ogromne wrażenie zrobiły na nas goryle oraz uchatki kalifornijskie.
     
    Zoo zorganizowane jest w nowoczesny sposób, wybiegi dla zwierząt są wkomponowane w otoczenie, dzięki czemu możliwy jest kontakt "oko w oko" z przyrodą. Ogród nie jest duży, ale dzięki temu można spokojnie zwiedzić go w ciągu jednego dnia i nie czyje się przesytu. Wszystkim polecam odwiedziny w ogrodzie, w szczególności ciekawy jest moment kiedy goryle idą na noc spać do pawilonu (tuż przed zamknięciem zoo). Wtedy można je obserwować przez szybę i być na "wyciągnięcie ręki" (ich lub naszej :-).

    wtorek, 25 maja 2010

    Powódź 2010 we Wrocławiu - podsumowanie

    Podsumowanie powodzi w mediach wygląda jak polowanie na czarownice z filmów fabularnych o średniowieczu. Dlatego w trzech słowach podsumuję moje spostrzeżenia.

    • Brak utrzymania terenów zalewowych - brak wycinania zarośli oraz koszenia traw, sprzątania śmieci i odkopywania nabrzeży, ostróg itp. To było przyczyną sukcesywnego podpiętrzenia i zwalniania fali powodziowej, która najpierw miała dojść do Wrocławia w piątek rano, potem w nocy z piątku na sobotę, w sobotę o świcie, a końcowo pojawiła się w okolicach godziny 10. 
    • Nieprzygotowanie do akcji przeciwpowodziowej przepustu wód powodziowych do Widawy - to wiąże się z dwoma pierwszymi punktami. Przerzut był zarośnięty, jaz przepuszczający wody był wykonany prowizorycznie, a wały niedostatecznie wysokie i źle konserwowane nie spełniały swojej roli. 
    • Przepuszczające wodę wały - liczne wysięki wody u podstawy wałów po stronie suchej. Na uwagę zasługuje również element samodzielnych akcji podejmowanych przez mieszkańców w wypadku wysięku wód podskórnych po suchej stronie wału. Efekt takich działań można ocenić w parku Nadodrzańskim (na fotografiach poniżej) porównując to z sytuacją na terenach zielonych przy wybiegu niedźwiedzi we wrocławskim ZOO. Dla ciekawych prezentuję rysunek oraz trzy słowa komentarza w dużym uproszczeniu:


      W normalnej sytuacji wody podskórne po suchej stronie wału znajdują się pod powierzchnią gruntu i są zasilane przez wody z rzeki. W sytuacji wysokiej wody kiedy zalany zostaje obszar międzywala wody podskórne nie tylko otrzymują dodatkowy "zastrzyk", ale też zaczynają podlegać ciśnieniu zgromadzonych nad nią mas wody. Z tego powodu na skutek związków hydraulicznych woda gruntowa podnosi się po suchej stronie wału gdzie ciśnienie jest mniejsze i pojawia się na powierzchni. O tym, że jest to woda gruntowa świadczy jej czystość którą można stwierdzić organoleptycznie: gdy woda jest przeźroczysta - to woda gruntowa która infiltruje pod wałem, gdy mętna - to woda prawdopodobnie przesiąkająca przez wał. W sytuacji jaka miała miejsce w parku Nadodrzańskim doszło do infiltracji wód gruntowych które pojawiły się na powierzchni już 21 maja. Wody te wystąpiły na terenach porośniętych zielenią dzięki czemu nie przemieszczały się, a tworzyły rozlewiska i podtopienia roślinności. W momencie najwyższej wody tj. w sobotę i w nocy z soboty na niedzielę rozlewiska te przestały być stabilne i zaczęły spływać. W tej sytuacji mieszkańcy zaczęli obkładać podstawę wału po stronie suchej workami z piaskiem i geowłókniną co w konsekwencji spowodowało taki efekt jak naciśnięcie palcem mokrej szmatki. W koło umocnień zaczęła coraz mocniej wysiąkać woda, która dodatkowo nie była niczym zatrzymywana na skutek dewastowania darni i traw które do momentu interwencji mieszkańców chłonęły wodę jak gąbka. Woda dość wartkimi strumykami spływała (często w koleinach wyjeżdżonych przez samochody dostarczające worki i piasek) w kierunku osiedla Biskupin. Mam wrażenie, że akcja umacniania wału nie była potrzebna i przy takiej sytuacji jaka miała miejsce (nie było zagrożenia przerwania wału) przyniosła więcej szkody niż pożytku. W mojej opinii należało monitorować podstawę wału ziemnego oraz wysięki wody bez dodatkowego obrzucania ich workami z piaskiem. Natomiast wał z worków zabezpieczający osiedle ułożyć w pewnej odległości od wału ziemnego, tak by umożliwić wodzie powolne wypływanie i wsiąkanie w darń parku (stworzenie ewentualnie niewielkiego rozlewiska). Ewentualną akcję obkładania wałów rozpocząć dopiero w momencie ewidentnego przesiąkania wałów. Słuszności mojej teorii dowodzi obszar w pobliżu wybiegu dla niedźwiedzi gdzie wysięki wody również nastąpiły, ale nie były "zabezpieczane", co w efekcie doprowadziło do powstania obszaru podtopionej zieleni bez efektu spływających strumyków które wypłukują grunt i powodują zachwianie stabilności gruntów.

      • Brak komunikacji ze społeczeństwem - brak informacji ze strony kierujących akcją o potrzebach, zagrożeniach i sposobie postępowanie. 
      • Gwoli podsumowania: Wydaje mi się, że bardziej niż byli i obecni włodarze i urzędnicy samorządowi we Wrocławiu (ich wina może być to że za mało naciskali, ale...), za zamieszanie wynikające z tej powodzi odpowiada administrator terenów nadodrzańskich czyli Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej i dotychczasowi koordynatorzy Programu dla Odry 2006, którzy od 1997 roku cały czas nie mogą przeprowadzić modernizacji systemu hydrotechnicznego w dolinie Odry (której elementem miało być również zabezpieczenie Kozanowa - o ile pamiętam wszystko miało się zakończyć do 2006 roku [?]). Woda która nawiedziła Wrocław nie była super ekstremalnym zjawiskiem. Ot, zwykła wysoka woda, powinna przyjść, przepłynąć i tyle. Co prawda wielkich zniszczeń nie dokonała, ale obnażyła wszystkie bolące miejsca systemu zabezpieczeń przeciwpowodziowych. Mam nadzieję, że do najbliższej stuletniej wody będziemy lepiej przygotowani, bo wtedy może już nie być tak wesoło.

      sobota, 22 maja 2010

      Sytuacja powodziowa na Górnej Odrze we Wrocławiu

      Dziś w okolicach godziny 9:00 objechałem Wielką Wyspę i przerzut wód powodziowych do Widawy. Poniżej kilka zdjęć i filmiki. Sytuacja na wrocławskich wałach jest stabilna, jednak system przeciwpowodziowy nie daje gwarancji niewystąpienia cofek na mniejszych rzekach. Przerzut wód do Widawy również wygląda niebezpiecznie, natomiast kanał nawigacyjny w obecnej chwili nie przepuszcza wysokiej wody - zapewne ze względu na śluzę Bartoszowice która cały czas jest w remoncie.

      piątek, 21 maja 2010

      Sytuacja powodziowa na Śródmiejskim Węźle Wodnym we Wrocławiu

      Dziś około godziny 9:00 pokonałem trasę od mostu Grunwaldzkiego, bulwarem Xawerego Dunikowskiego do mostu Piaskowego, następnie do elektrowni wodnych na Dolnym Stopniu Piętrzącym Śródmiejskiego Węzła Wodnego (tzw. stopień Mieszczański) i drugą stroną Odry do mostów Młyńskich. Woda podnosi się, ale wszędzie jest jest jeszcze zapas. Nie zauważyłem miejsc w których nagłe wezbranie może doprowadzić do przerwania wałów. Poniżej załączam kilka zdjęć i filmik z jazu elektrowni Południowej. Podobno kulminacja fali ma być wyższa o 1,5 m od stanu obecnego.

      czwartek, 20 maja 2010

      Sytuacja powodziowa na Górnej Odrze we Wrocławiu

      Około godziny 11:00 pokonałem trasę od mostu Szczytnickiego do jazu Szczytniki, przez wał do jazu Bartoszowice, potem przez śluzę Opatowice i drogą z Opatowic z powrotem do Kładki Zwierzynieckiej. Sytuacja wydaje się być stabilna, woda przybiera, ale w porównaniu z wczorajszą sytuacją, niewiele. W kilku miejscach woda dotarła już do podstawy wału, ale w większości miejsc płynęła w korycie. Wyjątek stanowił kanał powodziowy gdzie woda płynęła całą szerokością międzywala, choć było widać gdzieniegdzie wystającą jeszcze trawę. Poniżej kilka zdjęć i filmik z ulicy Opatowickiej skrzyżowanie z Międzyrzecką, gdzie jak zazwyczaj w takich sytuacjach, woda płynie przez drogę. Dodam, że pokonując drogę z Opatowic po obu stronach drogi w rowach widziałem wodę, a rowy melioracyjne cofały wodę.

      środa, 19 maja 2010

      Sytuacja powodziowa na Starej Odrze we Wrocławiu

      Dzisiaj przed dziesiątą przeszedłem się wałem od mostu Szczytnickiego do jazu Szczytniki. Wody w Odrze jest dużo, ale sytuacja wygląda normalnie (jak przy wiosennej wyżówce). Poniżej kilka zdjęć obrazujących sytuacje w korycie. Jeżeli sytuacja będzie się zmieniała będę przesyłał kolejne zdjęcia, ale spektakularnych zdążeń raczej się nie spodziewam :-)